Wspomnienia Poli:
Jak byliśmy mali, rodzice zabrali nas na wycieczkę do ZOO w Gdańsku, gdzie znajdują się tu jedyne w Polsce orangutany.
Przekonaliśmy się wtedy jak są wyjątkowe. Udało nam się nawet spojrzeć im prosto w oczy i … zaskoczyło nas jak mądry oraz podobny do ludzkiego mają wyraz twarzy. Zamarzyłam wtedy, żeby obejrzeć je w naturalnym środowisku.
Kiedy mieliśmy po 6 lat, ja i mój brat pojechaliśmy z rodzicami na Sumatrę. Widzieliśmy tam las, który wyglądał jak z filmu science fiction, którego akcja dzieje się za sto lat, gdy ludzie musieli uciekać z Ziemi i zamieszkali na odległej planecie. Strzeliste palmy stały tam w równiutkich rzędach, jak żołnierze. Widać, że nie wyrosły tak same, tylko zasadzili je ludzie. Rzędy palm ciągnęły się przez setki metrów. Nie było tam nic prócz cichych, wysokich drzew. Zastanawiacie się może, po co ludziom taki las? Dla pieniędzy. Ten las to plantacja palm olejowych. Robi się z nich olej palmowy, który następnie wykorzystuje się w przemyśle, czyli w produkcji różnych towarów. Za chwilę opowiem Wam, gdzie możecie go znaleźć.
Co się stało z dżunglą?
Najpierw jednak chcę Wam powiedzieć, co było na tym terenie, zanim przemysłowcy przekształcili go w plantację palm olejowych. To nie była pustynia ani łąka. Rosła tu dżungla, gęste zarośla pełne kwiatów, owoców i zielonych kryjówek. To miejsce było domem dla wielu gatunków zwierząt: orangutanów, niedźwiedzi malajskich, gibbonów, nosorożców i tygrysów sumatrzańskich. Dzieliły się dżunglą, aby zapewnić sobie przetrwanie. Właściciele dużych firm potrzebowali jednak miejsca na swoje plantacje, dlatego wycięli i wypalili drzewa i krzewy, a w ich miejsce posadzili palmy. Te zwierzęta, którym udało się przeżyć, musiały się wynieść. Oboje z Michałem uważamy, że to smutne i niesprawiedliwe, że ludzie dla pieniędzy zabierają zwierzętom domy i pożywienie. Przez takie działania wiele gatunków jest zagrożonych wyginięciem. Niewiele zostało już na przykład żyjących na wolności orangutanów. Można spotkać je jeszcze na Borneo i w Parku Narodowym Gunung Leuser na Sumatrze. Wybraliśmy się tam z rodzicami; mieliśmy nadzieję, że uda nam się zobaczyć te śmieszne, pomarańczowe człekokształtne.
Wioska Bukit Lawang
Podczas wyprawy do Gunung Leuser mieliśmy zatrzymać się w osadzie Bukit Lawang. To dość duża wioska położona przy samym parku i otoczona dżunglą. Do osady jechaliśmy busem pełnym ludzi i ich bagaży, miałam wątpliwości, czy się zmieścimy. Droga była bardzo wyboista, a kierowca pędził tak, że za każdym razem, jak najeżdżał na dziurę, słyszałam, jak Michałowi na siedzeniu obok dzwonią zęby. Na miejsce dojechaliśmy po zmroku i czekała nas jeszcze przeprawa przez prawdziwy most linowy zawieszony nad rzeką. Most bujał się, kiedy po nim szliśmy. Bałam się, że będzie tak jak na filmach i za chwilę ktoś z nas zawiśnie nad przepaścią, kiedy pęknie jakaś zbutwiała deska! Na szczęście, most był dobrze utrzymany i wszyscy bezpiecznie dotarliśmy na drugi brzeg.
Spotkanie z orangutanami
Do dżungli wyruszyliśmy wcześnie następnego ranka z przewodnikiem Arisem. I mnie, i Michałowi bardzo zależało na spotkaniu orangutanów i martwiliśmy się, że to się nie uda. Aris uprzedził nas, że zwierzęta czasem nie mają ochoty pokazywać się ludziom. Jednak mieliśmy szczęście! Nie minęło pół godziny, kiedy wypatrzyliśmy w koronach drzew dwie zaciekawione małpie twarze. To była samica ze swoim synkiem, który miał już ponad dwa lata. Chociaż Aris znał te orangutany, uprzedził nas, że powinniśmy zachowywać się spokojnie przy małpiej mamie. Gdyby pomyślała, że chcemy zrobić krzywdę jej dziecku, mogłaby stać się agresywna. Musieliśmy zachować bezpieczną odległość od zwierząt i pilnie strzec naszych rzeczy, bo z orangutanów potrafią być niezłe złodziejaszki! Ciekawią ich rzeczy należące do ludzi, dlatego czasem kradną aparaty fotograficzne lub okulary. Najzabawniejszy był młody orangutan! Popisywał się, skakał na gałęziach i zjeżdżał z drzewa prosto na naszego tatę. W pewnym momencie Aris zasygnalizował, że czas wracać.
Gdy mijaliśmy rzekę, Aris opowiedział nam pewną historię. W 2003 roku była tu wielka powódź. Wody rzeki Bohorok wezbrały i zalały całą osadę. Wszystko było zniszczone, w tym także Centrum Rehabilitacji Orangutanów. Na szczęście części zwierząt udało się uciec i żyją do dziś na wolności. Strażnicy parku nadal dokarmiają je dwa razy dziennie. To dlatego orangutany podchodzą tak blisko osady i nie stronią od ludzi.
Po południu wróciliśmy do pensjonatu. Byliśmy bardzo zmęczeni po kilkugodzinnym trekkingu. Niełatwo spaceruje się po dżungli! Mieliśmy szczęście, bo poznaliśmy Gadys, bratanicę właściciela pensjonatu. Była starsza o parę lat i nie rozumieliśmy się nawzajem (Gadys nie mówiła po polsku ani po angielsku, a my nie znaliśmy jej języka), ale i tak świetnie się razem bawiliśmy. Pograliśmy trochę w Uno, a potem szukaliśmy kociąt, które plątały się po terenie.
Głodne makaki
Następnego ranka zbudził nas potworny hałas. Coś waliło w blaszany dach nad naszymi głowami: BUM, BUM, BUM! Michał pomyślał, że to bombardowanie, ja obstawiałam raczej tropikalną burzę. Okazało się jednak, że to tylko stado makaków, które przyszły poszperać w śmieciach w poszukiwaniu jedzenia. Nikt ich nie przepędzał, mimo że robiły nie tylko spory hałas, ale i bałagan. Jednak czego by właściciele pensjonatu nie robili, żeby je przepędzić, małpy i tak wracały. Poddali się więc, by się niepotrzebnie nie denerwować. Oprócz makaków spotkaliśmy tego dnia jeszcze inne zwierzę. Był to wąż, którego Michał o mało co nie nadepnął. Sama nie wiem, kto wyszedł by na tym gorzej: wąż czy mój brat?
Lateks w lesie?
Spacerując, dotarliśmy do lasu kauczukowego, czyli plantacji kauczukowca. Drzewa wyglądałyby nawet całkiem zwyczajnie, gdyby nie zawieszone na nich miseczki, w których zbierało się spływające spod zdartej kory mleczko. Z tego mleczka wytwarza się później lateks, surowiec stosowany w produkcji np. opon, gumowych rękawiczek czy materacy. Kiedyś kauczukowiec był główną rośliną uprawną na tych terenach, ale od jakiegoś czasu wypierają go palmy olejowe.
Olej palmowy
I w końcu moja opowieść wróciła do plantacji rodem z science fiction. Obiecałam, że opowiem, dlaczego wytwarzanie oleju palmowego jest aż tak ważne, że wycina się dla niego lasy i zabiera domy zwierzętom. Czy wiecie, do czego używa się oleju palmowego? Przede wszystkim do produkcji żywności typu fast food (czyli tej niezdrowej) i słodyczy (kremów czekoladowych, batoników, itp.). Producenci lubią wykorzystywać olej palmowy, bo jest niedrogi, a produkty, do których się go dodaje, zwiększają swoją objętość, czyli można wyprodukować ich więcej. Jedzenie z olejem palmowym dłużej zachowuje świeżość i ma gładką, aksamitną konsystencję.
Ciekawi Was może, jak produkuje się olej palmowy? Tłoczy się go z owoców i zmielonych nasion palmy oleistej. Na początku procesu olej ma kolor pomarańczowo-czerwony i wiele wartości odżywczych. Zanim jednak trafi do produktów, które zjadamy, jest oczyszczany. Po tym procesie traci cenne i dobre dla naszego zdrowia składniki, a jego kolor zmienia się na biały lub żółty.
Razem z Michałem zastanawialiśmy się, co możemy zrobić, żeby zapobiec niszczeniu dżungli i pomóc chronić zagrożone gatunki zwierząt. Rozważałam zrezygnowanie z jedzenia słodyczy, ale Michał stanowczo oprotestował mój pomysł. Zresztą przyznam, że dla mnie też byłoby to chyba zbyt trudne… Wtedy Michał wpadł na genialną myśl. Przecież nie w każdym batoniku jest olej palmowy! Wystarczy, że będziemy czytać etykiety i unikać kupowania produktów, które go zawierają! W ten sposób producenci żywności będą mieli trochę mniej powodów, żeby zamawiać olej palmowy i może z czasem dżungla z powrotem rozrośnie się na dawnych terenach i zwierzęta będą mogły znów w niej zamieszkać? Bardzo bym chciała, żeby tak się stało. Tymczasem jednak rozważania o batonikach wzbudziły w nas apetyt na słodycze. Myślę, że pójdziemy do kuchni i namówimy mamę na wspólne pieczenie ciasta. Oczywiście, bez oleju palmowego!
Dołącz razem z nami do kampanii Gdańskiego ZOO “Ocalmy Orangutany #olejolej.
O szczegółach akcji dowiesz się TUTAJ