Podczas naszego pobytu w Yogyakarta w Indonezji, zorganizowaliśmy sobie wycieczkę 1‑dniową do świątyni Borobudur. To klasyczna wyprawa, obowiązkowy punkt programu w trakcie wizyty w Yogya często łączony z wizytą w Prambanan.
Borobudur to buddyjska perła kultu religijnego. Gdy zobaczyliśmy w przewodnikach charakterystyczne kamienne dzwony i posągi Buddy w połączeniu z niesamowitymi wprost kolorami wschodzącego słońca to właśnie wtedy postanowiliśmy, że kiedyś to zobaczymy o poranku. Porozmawialiśmy z Polą i Michałem mając obawy czy zabytek będzie dla nich atrakcyjny, ale okazało się, że dzieci z entuzjazmem obejrzały zdjęcia i opisy w przewodniku i postanowiliśmy wspólnie – zarywamy część nocy i jedziemy o świcie!

JAK DOSTAĆ SIĘ DO BOROBUDUR Z YOGYAKARTY?
- skuterem (w wielu hotelach można je wypożyczyć)
- lokalnymi autobusami z kilkoma przesiadkami
- wynajmując samochód
- lub wykupując wycieczkę w miejscowej agencji turystycznej
Świątynia znajduje się 42 km od Jogji. To daleko, więc wynajęliśmy auto z kierowcą. Bardzo wczesnym rankiem, z przygotowanym prowiantem wyruszyliśmy na wycieczkę. Chcieliśmy zdążyć przed tłumami turystów.
Świątynia Borobudur to największa buddyjska świątynia znajdująca się w Indonezji, największym muzułmańskim kraju. W 1991 roku kompleks świątynny został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Piramidalna konstrukcja świątyni odzwierciedla buddyjską wizję świata. Ma budowę tarasową, na pięciu tarasach dolnych znajdują się reliefy przedstawiające sceny z życia Buddy. Na trzech górnych tarasach kolistych znajdują się 72 dagoby – a w każdej z nich znajduje się figura Buddy.
Dla buddystów Borobudur z indonezyjskiej wyspy Jawa znaczy tyle, co Jerozolima dla chrześcijan oraz żydów, a Mekka dla muzułmanów. Tysiące pielgrzymów przybywa tu każdego dnia, aby medytować w pozycji kwiatu lotosu.
Ciekawostką jest fakt, że przy budowie tego zdumiewającego dzieła architektury pracowało przez aż 75 lat około 30 tysięcy kamieniarzy i rzeźbiarzy oraz 15 tysięcy ludzi transportujących materiały. Droga dla pielgrzymów prowadzi od wschodu. Chcąc uniknąć długiej kolejki, weszliśmy od strony hotelu, który znajduje się w pobliżu świątyni.
DOJECHALIŚMY DO ŚWIĄTYNI
Dotarliśmy i przez chwilę staliśmy jak wryci u stóp świątyni. Wydawała się o‑grom-na. Nie ma co, musieliśmy rozpocząć wspinaczkę bo świątynia składa się z dziewięciu tarasów. Tu przypomniała nam się opinia z przewodnika refleksja ten cud architektoniczny jest niestety stale zagrożony z powodu nieprzewidywalnego wulkanu Merapi, który już nie raz w historii przykrył świątynię warstwą popiołu.
Podekscytowani poszliśmy w kierunku największej świątyni buddyjskiej świata. Nie obyło się po drodze bez nagabywań sprzedawców – może jakąś pamiątkę? albo pocztówkę? a może mini świątynkę na prezent…? Kręciliśmy przecząco głową na pytania sprzedawców i zmierzaliśmy do tej dziwnej piramidalnej konstrukcji.
Świątynię obchodzi się kolejno schodami przez coraz wyżej położone piętra, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Dostrzegliśmy, że każda rzeźba i każdy relief mają ściśle określone znaczenie w całej kompozycji. By wejść na szczyt musieliśmy pokonać bardzo wysokie kamienne schody. Pola i Michał skakały po schodach jak łanie po kamieniach domagając się co chwilę czegoś słodkiego. Największe wrażenie zrobił na nas najwyższy poziom, gdzie znajdowało się kilkadziesiąt buddyjskich ażurowych stup (każda z zamkniętym we wnętrzu posagiem buddy). Dzieci najbardziej zaciekawi widok gigantycznych dzwonów. Pytały: dlaczego żaden dzwon nie dzwoni?
Siedząc wśród posągów Buddy, czuliśmy dobrą energię promieniującą z tej budowli, czuliśmy moc. Każdy metr kwadratowy świątyni Borobudur pokazywał, jak wiele misternej pracy włożono w tworzenie tego niezwykłego miejsca. Byliśmy zauroczeni nie tylko samą budowlą, ale także pięknie zagospodarowanym i dobrze utrzymanym ogrodem dookoła. Pogoda tego dnia była piękna, więc sprzyjała zwiedzaniu.

HELLO, CAN I HAVE A PHOTO WITH YOU?
Oprócz niesamowitych widoków musieliśmy nastawić się psychicznie na to, że turyści są tam dla niektórych ludzi większą atrakcją niż sama świątynia. Wiedzieliśmy z poprzednich wizyt w Borobudur, że będziemy większa atrakcją dla lokalnych turystów niż sam zabytek. Przyjeżdżają tam wycieczki szkolne, które w podgrupach zamęczają turystów o wspólne zdjęcie
Niestety nie było nam łatwo zwiedzać to miejsce. Nie mogliśmy w spokoju podziwiać jej atmosfery… gdyż co chwilę słyszeliśmy:
- Czy mogę sobie zrobić z wami zdjęcie?
Nasza cierpliwość została wyczerpana do granic możliwości. Nie tylko dzieciaki, ale też dorośli zaczepiali nas, podchodzili z telefonami prosząc o zrobienie z nami foto. Inne osoby zadawały, po raz setny dzisiaj pytania w stylu:
„- Skąd jesteś?”
Staraliśmy się grzecznie, ze spokojem odmawiać robienia zdjęć, gdyż wyszliśmy z założenia, że gdy pozwolimy to zrobić jednej osobie, a za chwilę zleci się cała grupa. To była dobra decyzja. W ramach nauki dzieci umówiliśmy się z Polą i Michałem, że dzieci same decydowały czy pozwolą komuś zrobić im foto czy nie. Te doświadczenia z podejmowaniem decyzji były nauką, która stała się standardem w podobnych sytuacjach w kolejnych podróżach. Michał z Pola świetnie odnaleźli się w sytuacji i byli gotowi wziąć w swoje ręce decyzje o robieniu zdjęć z obcymi w przyszłości.
Turystyka religijna
U podnóża Borobudur usłyszeliśmy bębny, poczuliśmy zapach kadzidełek i zobaczyliśmy wielu turystów kręcących się wokół rozstawionego namiotu. Odbywało się tam nabożeństwo dla buddystów. Na stołach ustawiono malutkie pojemniczki z kwiatami. Turyści podchodzili do mnichów i wręczali im dary – owoce, słodycze, napoje. Nie uszły naszej uwadze porozstawiane z każdej strony namiotu tace na datki i ptaki w klatkach. Ceremonia wyglądała jak show dla turystów. Popatrzyliśmy chwilę i zostawiliśmy rozmodlonych turystów i cieszących się z darów mnichów.
Po kilkugodzinnym zwiedzeniu Świątyni Borobudur udaliśmy się do naszego wynajętego auta. A nie było to łatwe zadanie odnaleźć samochód na tak ogromnym parkingu. Droga na parking jest poprowadzona tak, by nie ominąć żadnego straganu, a było ich naprawdę dużo.
Nagle usłyszeliśmy okrzyk radości dzieci, zaniepokojeni zaczęliśmy się rozglądać … za drzewami stało kilka słoni. To pierwsze spotkanie Poli i Michała z tymi zwierzętami. Słonie oczywiście w tym miejscu miały być płatną atrakcją dla turystów. Wytłumaczyliśmy Poli i Michałowi, że nie jest to miejsce gdzie słonie żyją naturalnie i zapewne nie są szczęśliwe z wożenia turystów na co wskazywało ich momentami agresywne zachowanie. To przekonało dzieci, że poszukamy w dalszej podróży bardziej wartościowego miejsca na poznanie słoni a może nawet przejażdżkę. Opiekuni zwierząt oczywiście zaganiali turystów oraz przekonywali jak mogli do wydania pieniędzy i niestety część turystów korzystała z atrakcji.
Wycieczka do Borobudur i Jogji dobiegła końca. Zmęczeni tym dniem i pełni wrażeń wróciliśmy do hotelu. Czy było warto zerwać się o świcie … naszym zdaniem tak 😊.