Najstarszy na świecie las deszczowy rośnie w parku narodowym Taman Negara w Malezji. Pomimo upału, wilgotności, niespodziewanych i gwałtownych ulew, a także wszelkiej maści nieprzyjaznych i dokuczliwych stworzeń, park ten cieszy się wśród turystów ogromną popularnością. Dla prawdziwych twardzieli organizowane są tam eskapady z przewodnikiem trwające zwykle cztery dni. Wersja ekstremalna to dziewięciodniowa wędrówka po dżungli. Ze względu na Polę i Michała i ciężkie warunki klimatyczne, wybraliśmy się na kilkugodzinny trekking.Wczesnym rankiem, zaopatrzeni w prowiant i wodę oraz preparaty przeciw komarom wsiedliśmy do łodzi – bo trzeba przepłynąć rzekę, by dostać się na teren parku. Woda w rzece miała kolor kawy z mlekiem lub kakao. Aż kusiło, by jej spróbować.
Na łódce stał duży słoik, do którego turyści wrzucali pieniądze – opłatę za transport. Pola i Michał przyjrzeli się, jakie banknoty są w słoiku, po czym wrzucili podobne pieniądze do słoika za przejazd naszej rodzinki.
Poranny trekking po lesie deszczowym
Płynąc, mieliśmy nadzieję, że zobaczymy ciekawe rośliny, zauważymy małe zwierzęta. Tymczasem, gdy wysiedliśmy z łodzi, naszym oczom ukazał się hotel z rozległym ogrodem. Po alejkach jeździły samochody: hotelowe meleksy, którymi obsługa dowozi bagaże, turystów i zaopatrzenie. Znaleźliśmy się na terenie hotelowego ogrodu, skąd prowadzi droga do parku Taman Negara. Prowadzeni przez strzałki na kierunkowskazach, szliśmy przez zadbany ogród hotelowy i w pewnym momencie zauważyliśmy na trawniku piękną, półmetrową jaszczurkę. Znieruchomieliśmy, by zrobić jej zdjęcia. Gdy nasza gadzia i zielona modelka usłyszała dźwięk aparatu, zaczęła uciekać w krzaki, więc na jednym zdjęciu widać już tylko jej wystający ogon.
Makaki
Nagle zauważyliśmy makaki biegające po dachach domków i w ogrodzie. Paweł od razu zaczął szukać kija w celu obrony. Trzymaliśmy się od nich z daleka, bo w trakcie naszej podróży przekonaliśmy się, że te małpy potrafią zachowywać się agresywnie, np. wyrywają plecaki i jedzenie z rąk turystów.
Cykady urządziły sobie koncert
Wreszcie naszym oczom ukazał się most prowadzący do lasu deszczowego. Po wejściu na most poczuliśmy, jakbyśmy znaleźli się w innej bajce. Usłyszeliśmy tysiące dziwnych dźwięków, których nigdy nie słyszeliśmy w Polsce. Cykady właśnie urządzały sobie koncert i konkurs, która zagra najgłośniej. Na spragnionych kontaktu z dziewiczą naturą mieszczuchów dźwięki spadają niczym lawina. Słychać było przenikliwe wrzaski małp i skrzeczenia ptaków.
Sauna w lesie
Początkowa trasa wydawała się łatwa do pokonania. Szliśmy po deskach, nie depcząc żadnych roślin, na początku żwawym krokiem, a dzieci biegały po mostku. Podziwialiśmy bujną roślinność, ale też wypatrywaliśmy zwierząt. Wąska ścieżka nie była nawet stroma, ale zalewał nas pot — nasze koszulki nagle zrobiły się mokre. Kolejny krok i zaczynało brakować nam tchu. Czy czuliśmy się, jakbyśmy byli w saunie? Prawie. W temperaturze zaledwie 30°C, ale w powietrzu, którego wilgotność dochodzi do 100 procent. Z czoła lał się pot, plecaki przyklejały się do pleców.
Canopy Walk — most zawieszony na drzewach
Trekking zaczął nudzić Polę i Michała – nie było widać żadnych zwierząt, dookoła tylko dżungla, słowem: NUUUUDA! Jednak gdy tylko skończyły się deski, zaczęło się coś naprawdę ciekawego.
Jedną z największych atrakcji parku jest Canopy Walk – podobno najdłuższy wiszący most na świecie o długości 510 metrów, zawieszony na drzewach 45 metrów nad ziemią. Marzyliśmy, by pokonać zawieszoną w powietrzu trasę z ponoć wspaniałymi widokami na dżunglę i okolicę. Piszę: „ponoć”, bo niestety okazało się, że w piątki można wejść na most tylko do godziny 12:00, a my dotarliśmy tam trochę później. Cóż za rozczarowanie! Tyle trasy pokonaliśmy, tyle potu przelaliśmy, tyle energii straciliśmy, wszystko po to, by zobaczyć główną atrakcję w lesie deszczowym — a tu klops. Spóźniliśmy się około pół godziny! Na usta cisnęły się nam wszystkie znane przekleństwa, ale powstrzymaliśmy się ze względu na dzieci.
Jednak nie chcieliśmy odpuścić takiej okazji, więc zaczęliśmy kombinować, jak wejść na most. I pojawiło się pewne rozwiązanie, choć trochę ryzykowne, więc zdecydowaliśmy, że tylko Paweł podejmie próbę. Wejście na most znajdowało się dosyć wysoko, więc postawiliśmy skrzynię na skrzyni, na to krzesło i udało się!!! Z przerażeniem patrzyłam, jak Paweł wskakiwał na utworzoną konstrukcję. Ja i dzieci zostaliśmy na dole, pałaszując ostatnią paczkę ciastek. Po kilkunastu minutach podekscytowany Paweł pojawił się na horyzoncie. Przejście przez zawieszony most było dla niego nie lada wyzwaniem, a widoki zachwycające. Najbardziej wartościowy dla Pawła był spacer wśród koron drzew i sama ścieżka na wysokości, niestety zwierzaków nie było wokół zawieszonego mostu. Trekking do lasu deszczowego trwał prawie 2 godziny marszu i ponad 2 godziny odpoczywania po drodze. Po tak aktywnym i długim dniu myśleliśmy tylko o tym, by coś zjeść i wyspać się porządnie. Pola i Michał byli nieco rozczarowani, bo nie zobaczyli dużych zwierząt, tylko motyle i mrówki. Ach, prawda, przecież spotkaliśmy jeszcze tygrysa, który był bardzo łagodny😊