Gdy planowaliśmy podróż do Azji, wiedzieliśmy, że musimy znaleźć się na Komodo i zobaczyć największe na świecie żyjące jaszczurki.
Do Labuan Bajo — niewielkiego miasteczka portowego na zachodnim krańcu Flores w Indonezji - dopłynęliśmy o północy. Tutaj rozpoczynają się i kończą szlaki turystyczne, stąd wypływa się dalej łodzią do Parku Narodowego Komodo.
Po zejściu z promu zastaliśmy senne miasteczko i rozgwieżdżone niebo. U Poli i Michała włączyły się syreny – dzieci były niezadowolone, że wyrwaliśmy je z objęć Morfeusza. Hoteli było całkiem sporo, ale obsługa poszła spać do swoich domów, więc musieliśmy się trochę nagimnastykować.
Jak wygląda u nas szukanie hotelu?
Ja z dziećmi i bagażami zwykle zostajemy gdzieś w kawiarni/koło sklepu/na krawężniku/pod dachem, a Paweł z mapą w tablecie gania po okolicy i ogląda wyszukane wcześniej hotele oraz podpytuje o lokalne rekomendacje. Niestety, to zwykle on musi szukać noclegu, gdyż ja nawet z mapą zgubiłabym się pięć razy w terenie. Rezultat byłby taki, że Paweł musiałby szukać nie tylko hotelu, ale także mnie😊.Poszukiwania hotelu trwały czasami 2 godziny. Na początku naszych podróży Pola i Michał szybko się niecierpliwili, dopytywali, kiedy będziemy już w hotelu i dlaczego musimy tyle czekać? Po kilkumiesięcznej podróży do Azji zauważyłam duży postęp u dzieci — teraz potrafią znaleźć sobie zajęcie i już nie marudzą. Ciekawe okazuje się dla nich zbieranie kwiatków, wyszukiwanie kamieni, robienie zabawek z dostępnych rzeczy. Byłam i jestem cały czas pod wrażeniem ich kreatywności😊.
Jak dostać się do smoków z Komodo?
— samolotem (linie lotnicze Merpati lub Pelita) do Labuan Bajo,
— statkiem z Bali lub Lombok bezpośrednio na Komodo.
Lubimy sami być sobie sterem w podróży i organizować transport, jak chcemy i kiedy chcemy. Możemy wtedy we własnym tempie rozkoszować się urokami podróżowania. Niestety, nie wszędzie da się i opłaca podróżować samemu. Czasami musimy (albo po prostu jest najkorzystniej) skorzystać z ofert agencji turystycznych, które organizują wycieczki. Bo tak jest taniej, łatwiej, szybciej i dostajemy cały pakiet atrakcji.
Znaleźliśmy agencję turystyczną, która zaoferowała nam całodniową wycieczkę do Komodo. W pakiecie zaplanowano:
1. Podziwianie panoramy z punktu widokowego na wyspie Padar.
2. Główny punkt programu, czyli wizyta w Parku Narodowym Komodo.
3. Snorkeling przy plaży z różowym piaskiem.
4. Pływanie z mantami.
5. Lunch na łódce.
Wykupiliśmy wycieczkę na kolejny dzień. Pracownik biura uprzedził, że musimy zabrać zapas wody, obuwie do trekkingu, czapki od słońca, stroje kąpielowe.
Na łódce
Następnego dnia o świcie stawiliśmy się w porcie. Nasza łódź prezentowała się doskonale. Nie była wprawdzie nowa, ale widać było, że jest w dobrym stanie. Powitała nas uśmiechnięta załoga: dwóch młodych chłopaków obsługujących łódź. Wraz z nami płynęła jeszcze młoda para z Niemiec i dwie dziewczyny z Holandii. Jedna z nich źle znosiła podróż — zrobiła się blada, a potem zielonkawa. Poratowaliśmy dziewczynę swoimi lekami na chorobę lokomocyjną, które sami zażyliśmy wcześniej, dzięki czemu dobrze znosiliśmy bujanie na falach.
Płynęliśmy i płynęliśmy, podróż trochę zaczynała nam się dłużyć i nużyć, gdy nagle chłopak obsługujący łódkę wypatrzył delfiny. Aparaty fotograficzne poszły w ruch, ale delfiny jak szybko się pojawiły, tak szybko zniknęły. Potem pojawił się sporych rozmiarów żółw. Był bardzo spokojny, przepływał koło nas nieśpiesznie.
Podobno wody wokół Parku Narodowego Komodo odznaczają się nieprawdopodobną różnorodnością, jest tu ponad 200 gatunków korali oraz ponad 1000 gatunków ryb. Wody roją się od morskich gadów i ssaków, rekinów rafowych, mant, kałamarnic, a także koników morskich oraz wielu ryb, takich jak napoleony, graniki czy karanksy.
Na wyspie Padar
Z letargu wybudził nas widok lądu. Zatrzymaliśmy się na wyspie Padar. Musieliśmy wspiąć na górę, by zobaczyć panoramę wyspy. Słońce grzało, temperatura około 40 stopni, Pola i Michał trochę marudzili przy wchodzeniu, że nie mają siły, że chce się im pić, że za gorąco… i tak w kółko. Gdy wreszcie dotarliśmy na szczyt, serca zabiły nam z wrażenia: widoki P‑R-Z-E-C-U-D-NE. Woda mieniła się odcieniami zieleni, błękitu i szmaragdu. Dookoła górki, pagórki i jeziorka. Jak w raju. Dla takich widoków warto wdrapać się tu nawet na czworaka! Dla mnie był to najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałam.
Nie zieją ogniem, nie potrafią latać, a mimo to krążą o nich legendy
Spotkanie ze smokami z Komodo to wyprawa w przeszłość.
Panowie zacumowali łódź i pomogli nam wysiąść. Poczuliśmy się tam jak w piekarniku. Mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się nagle w najgorętszym miejscu na Ziemi.
Obszar parku składa się z setek małych wysepek – również w części zasiedlonych przez warany – i trzech większych wysp: Komodo, Rinca i Padar, na których koncentruje się ruch turystyczny.
Narodowy Park Komodo
Po terenie Narodowego Parku Komodo można poruszać się tylko z przewodnikiem. Wraz z innymi turystami zebraliśmy się w grupę, której przydzielono aż dwóch przewodników. Panowie byli ubrani w zielone uniformy służbowe (wow!), uzbrojeni w kije, oznakowani w plakietki na koszulkach.
Nasz przewodnik Sarif, przemiły młody chłopak, wyjaśnił nam, że mamy trzy trasy do wyboru: – najkrótsza trwająca godzinę, średnia – 2 godziny trekkingu i najdłuższa – 3 godziny. Nasza grupa zdecydowała się zgodnie na średnią trasę.
Kupiliśmy bilety i każdy z nas dostał po pliku biletów i pokwitowań opłat (płaci się za wszystko, chyba nawet za imieniny dyrektora parku😊: za wejście do rezerwatu, za aparat, za przewodnika, snorklowanie, opłatę klimatyczną i kilka innych rzeczy stworzonych po to, żeby tylko turysta zapłacił). Zanim wyruszyliśmy zwiedzać rezerwat, zostaliśmy poinstruowani, jak mamy się zachowywać. Należy iść w grupie, nie wolno hałasować, oddalać się ani samemu zbliżać do waranów.
Najpierw trafiliśmy na wielki kopiec. Okazuje się, że samice wykopują gniazda i składają około 20–30 jaj. Następnie zakopują je i pokrywają liśćmi. Samica regularnie pilnuje swojego gniazda. Warany wykopują też fałszywe gniazda, by oszukać amatorów ich jaj. Małe smoki po wykluciu chowają się na drzewach. Jaszczury są aktywne w dzień, a noc spędzają w jamach.
Przewodnik uprzedził, że ślina waranów jest pełna bakterii. Dzień przed naszym przyjazdem jeden z turystów został pogryziony przez warana. Japończyk podszedł za blisko zwierząt, by zrobić im zdjęcie, i został ugryziony w łydkę. Nie wiemy, jak skończyła się ta historia. Z pewnością pechowy turysta opuścił rezerwat o własnych siłach, a co było dalej… tego nikt nie wie.
Trochę się wystraszyliśmy. Przewodnik miał przy sobie tylko lichy kij, który nie wydawał się odpowiedni do obrony. Przydałaby się raczej strzelba.
Rezerwat obeszliśmy zgodnie z wytyczonym szlakiem i żadnego warana nie spotkaliśmy. Poczuliśmy się zawiedzeni i rozczarowani. Jak to możliwe: przejść rezerwat i nie spotkać żadnego warana? Po co jechaliśmy tutaj aż całą dobę?! Niech to szlag!
Sarif wyjaśnił rozczarowanej grupie, że czasami zdarza się nie zobaczyć waranów w ich naturalnym środowisku, ale on wie, gdzie zobaczymy je na pewno. W kuchni! Zrobiliśmy oczy jak 5 zł: w jakiej kuchni? Okazało się, że tutejsi ludzie dokarmiają warany i na terenie rezerwatu znajduje się tzw. kuchnia, czyli legowisko z zawieszonym na linie kawałkiem surowego mięsa.
Warany chętnie przebywają na terenie kuchni, wylegują się całymi dniami w cieniu drzew i jeszcze dostają jedzenie. Turyści mogą w tym czasie przyjrzeć się im i pstryknąć sweet focię. Poszliśmy więc w stronę kuchni i naszym oczom ukazały się cztery ogromne jaszczury. Wygrzewały się w słońcu, z ich pysków ciekła ślina, a skóra, pokryta łuskami, wyglądała jak prawdziwa zbroja. Warany często walczą między sobą.
Gady miały około 2 metrów długości. Przewodnik powiedział, że ważą około 60 kg, żyją 30–40 lat. Wyglądały na leniwe, ale w razie akcji potrafią biec z szybkością do 20 km/h. Potrafią też pływać w pogoni za ofiarą i mają bardzo silne ogony, którymi mogą uderzać z siłą 2 ton.
Przewodnik pokazał nam, gdzie mamy bezpiecznie stanąć, by przyjrzeć im się lepiej.
Smoki za pomocą nosa i języka wyczuwają pokarm. Polują na świnie, jelenie, a nawet bawoły. Są kanibalami, to znaczy jedzą też inne warany.
Turyści stali w bezpiecznej odległości, masowo nagrywali filmy i robili zdjęcia. Gdy tylko któryś z waranów podszedł za blisko, przewodnik spuszczał mięso w dół na linie, by skierować jego uwagę na jedzenie. Gdy zwierzakom udało się skubnąć trochę mięsa, lina szybowała w górę i warany znowu błogo odpoczywały.
Różowa plaża
Niesamowite miejsce, jak z folderu turystycznego. Piasek rzeczywiście miał różowe zabarwienie. Nurkując, podziwialiśmy mnóstwo kolorowych rybek, których nazw w większości nie znamy. Największe wrażenie zrobił na nas widok mant – kawałek dalej — pływały dostojnie, jakby w rytm muzyki poważnej. Paweł najpierw zabrał do wody Michałka, potem Polę. Dzieci miały założone rękawki do pływania, bo woda była bardzo głęboka. Ja zostałam na łódce i oglądałam manty z góry. Słyszałam okrzyki radości dzieci, które nie wiedziały, w którą stronę mają patrzeć. Pola i Michał byli tak podekscytowali, że przekrzykiwali się jedno przez drugie, kto widział najwięcej ryb😊. Pływanie z olbrzymimi mantami to jedno ze wspomnień, które zostaną z nami na zawsze.



Cały dzień spędzony na morzu, z przystankami na dwóch wyspach, by zanurzyć się pod powierzchnię wody i zobaczyć podwodne życie, toczące się na rafach koralowych, beztroskie skoki do wody, obserwowanie mant — to wszystko składa się na najlepsze, co było nam dane doświadczyć podczas tej podróży. Te kilkanaście godzin było naprawdę wyjątkowe.
Cała podróż – do i z Komodo – była wspanialsza niż samo odwiedzenie krainy żywych smoków. Czy polecilibyśmy wyprawę na Komodo? Zdecydowanie tak😊!