Gdy opo­wia­da­my o naszych podró­żach, bar­dzo czę­sto ludzie pyta­ją nas, jak to jest? Być w dro­dze, żyć tro­chę na waliz­kach… Odwie­dza­my wie­le pięk­nych miejsc, ale za jaką cenę?

Podró­że gra­ły nam w duszach od daw­na. Nie wyciecz­ki, tyl­ko wła­śnie one — podró­że. Dla nas są wypra­wa­mi, pod­czas któ­rych sami sobie jeste­śmy ste­rem i okrę­tem. Nikt nie mówi, o któ­rej mamy zjeść śnia­da­nie i i któ­re­go dnia obej­rzeć pira­mi­dy. Ba! Nikt nie mówi nam nawet, jak dłu­go w danym miej­scu może­my zostać. Zosta­je­my tak dłu­go, jak tyl­ko mamy na to ocho­tę. Naszym celem jest pozna­nie miejsc i kul­tur od pod­szew­ki, zoba­cze­nie obli­cza, któ­re nie zawsze poka­zu­je się tury­stom.

Skal­ne mia­sto War­dzia, Gru­zja

Żegnaj kor­po­ra­cjo…

Taką for­mę podró­ży trud­no reali­zo­wać pra­cu­jąc na eta­cie. Raczej nie ma wie­lu pra­co­daw­ców, któ­rzy zga­dza­li­by się dać pra­cow­ni­kom kil­ku­ty­go­dnio­wy urlop, w dodat­ku nie mając pew­no­ści, czy na pew­no taki deli­kwent wró­ci, wte­dy kie­dy wstęp­nie zapla­no­wał. Nie, to by się raczej nie uda­ło. Chcąc reali­zo­wać nasze marze­nia o podró­żo­wa­niu obo­je z Paw­łem musie­li­śmy zre­zy­gno­wać z dotych­cza­so­wych sta­łych sta­no­wisk.

Pozo­sta­je też oczy­wi­ście kwe­stia dzie­ci. Gdy zaczy­na­li­śmy naszą przy­go­dę, Pola i Michał byli przed­szko­la­ka­mi, więc było łatwiej. Teraz cho­dzą do szko­ły. W pierw­szych kla­sach opusz­cza­nie od cza­su do cza­su lek­cji, nie było pro­ble­mem, ale co będzie póź­niej w star­szych kla­sach? Trud­no nam to na razie prze­wi­dzieć.

Pod­ję­li­śmy trud­ną decy­zję. Zyska­li­śmy moż­li­wość prze­ży­wa­nia przy­gód, pozna­wa­nia świa­ta na wła­snych zasa­dach. Nasze przy­go­dy są jed­nak oku­pio­ne wyrze­cze­nia­mi.

Podró­że czy tury­sty­ka?

Zapla­no­wa­ne wyciecz­ki są wygod­ne. Nie trze­ba mar­twić się o trans­port, hotel. Wszyst­ko nie­ja­ko dzie­je się samo. To miłe i cza­sem potrzeb­ne. Może­my wte­dy napraw­dę wypo­cząć, pozwo­lić, aby ktoś inny prze­jął za nas całą odpo­wie­dzial­ność za pla­no­wa­nie. Takie waka­cje to dla nas wła­śnie kla­sycz­na tury­sty­ka.

Podró­że to zupeł­nie inna baj­ka. Są trud­ne, męczą­ce, stre­su­ją­ce. Jed­nak pozwa­la­ją nam wto­pić się tłum, pod­dać się impro­wi­za­cji. Wie­le razy zda­rza­ło się, że nasze pla­ny skrę­ca­ły w bocz­ne dro­gi. Tak sta­ło się na przy­kład na Kosta­ry­ce. Pozna­li­śmy Shir­ley, byłą pra­cow­ni­cę plan­ta­cji bana­nów. Zapro­po­no­wa­ła nam, że może nas po plan­ta­cji opro­wa­dzić. Nie trze­ba nas było dwa razy pro­sić! Zoba­czy­li­śmy cały ten bana­no­wy biz­nes od środ­ka. Orga­ni­za­cję pra­cy, warun­ki… To napraw­dę duży prze­mysł. Zresz­tą prze­ko­naj­cie się sami.

Innym razem, w Jor­da­nii, ukry­wa­li­śmy się przed upa­łem w hote­lo­wym poko­ju, gdy nagle wpa­dła Pola, woła­jąc od pro­gu: Hej, a wie­cie, że przed hote­lem bedu­ini wła­śnie kąpią wiel­błą­da? Obró­ci­li­śmy się tyl­ko na dru­gi bok, bo co to dla nas, kąpiel wiel­błą­da… Żar­tu­ję, oczy­wi­ście popę­dzi­li­śmy czym prę­dzej, żeby to uwiecz­nić! Nie śmier­dzia­ło nic a nic, wręcz prze­ciw­nie, pach­nia­ło róża­mi. O, tu o tym pisa­łam:


Pusty­nia Wadi Rum, Jor­da­nia

Trans­port

Trans­port w podró­ży to temat, któ­ry sam w sobie mógł­by sta­no­wić treść osob­nej książ­ki. Podró­żo­wa­li­śmy już łodzia­mi, kaja­ka­mi, pro­ma­mi, samo­lo­ta­mi, auto­bu­sa­mi, auto­sto­pa­mi, rik­sza­mi, rowe­ra­mi, sku­te­ra­mi, cię­ża­rów­ka­mi, no mówię Wam, chy­ba wszyst­kim, czym się da.

Dzieci za sterami samolotu
Leci­my awio­net­ką do Ustu­pu — indiań­skiej wio­ski Kuna Yala

Towa­rzy­stwo też mie­wa­li­śmy roz­ma­ite. Od na wpół śpią­cych tubyl­ców, poprzez roda­ków i roz­hu­la­ne dzie­cia­ki, aż po drób i sprzęt AGD. Bywa­ło, że na auto­bus cze­ka­li­śmy po kil­ka godzin, lub całą dobę zaj­mo­wa­ło nam dotar­cie z miej­sca w miej­sce.

Egipt, wiel­błąd i my 🙂

W tym wszyst­kim jed­no jest jed­nak naj­waż­niej­sze- nie dać się oszu­kać. Przed kup­nem bile­tu pytaj­cie o ceny miej­sco­wych. Przy­jezd­nym czę­sto poda­je się ceny zawy­żo­ne. Po dru­gie, nego­cjuj­cie. Tego się od Was czę­sto wręcz ocze­ku­je.

My naj­go­rzej wspo­mi­na­my mafię trans­por­to­wą w Meda­nie (Indo­ne­zja). To gru­pa agre­syw­nie zacho­wu­ją­cych się kie­row­ców i naga­nia­czy. Przed podró­żą spraw­dzi­li­śmy, że cena bile­tu za oso­bę doro­słą wyno­si oko­ło 50 tysię­cy rupii. Tym­cza­sem wyżej wspo­mnia­ni „mili pano­wie” usi­ło­wa­li zedrzeć z nas po 400 tysię­cy rupii (czy­li 120zł ) od oso­by! W koń­cu uda­ło nam się zbić cenę, ale było to dla nas bar­dzo nie­przy­jem­ne doświad­cze­nie, któ­re kosz­to­wa­ło nas dużo ner­wów.

Dla kon­tra­stu cza­sem pozwa­la­my sobie na luk­sus zor­ga­ni­zo­wa­nej lokal­nej wyciecz­ki. Tak zro­bi­li­śmy na przy­kład na Komo­do. Tu może­cie sobie o tej wypra­wie poczy­tać:

Jedze­nie i spa­nie

Lubi­my sma­ko­wać lokal­ną kuch­nię: sza­rań­czę, żuki, kawę wyłu­ska­ną z kupy… Nie, aku­rat takich przy­sma­ków uni­ka­my. Oprócz kawy, to aku­rat praw­da 😉

Zwy­kle kie­ru­je­my się tym, gdzie sto­łu­ją się miej­sco­wi. Wybie­ra­my miej­sca, gdzie widać ich wie­lu. Wte­dy naj­czę­ściej uda­je się unik­nąć roz­stro­ju żołąd­ka. Szu­ka­my z dala od głów­nych tury­stycz­nych atrak­cji, lubi­my jedze­nie z ulicz­nych gar­kuch­ni. Dzie­ci mniej. Kie­dy już bar­dzo pro­te­stu­ją, wybie­ra­my popu­lar­ne fast foody. Te zawsze się znaj­dą w nie­mal każ­dej oko­li­cy.

Na noc­le­gi wybie­ra­my zwy­kle hoste­le. Ich stan­dard bywa prze­róż­ny. Od łoża z bal­da­chi­mem i hama­ków na tara­sie po… same hama­ki w poko­ju przy­po­mi­na­ją­cym scho­wek na szczot­ki. Nigdy nie mamy pew­no­ści, co nas cze­ka. Nie­wąt­pli­wą zale­tą orga­ni­za­cji noc­le­gu we wła­snym zakre­sie jest ela­stycz­ność. Nie ogra­ni­cza nas rezer­wa­cja od-do. Sami decy­du­je­my, jak dłu­go chce­my zaba­wić w danej oko­li­cy.

Stra­chy w podró­ży

Podró­że bywa­ją prze­ra­ża­ją­ce, nawet gdy nie nasta­wia­my się na poszu­ki­wa­nie przy­gód. My tak­że nie­raz naje­dli­śmy się stra­chu. Podró­żu­jąc z dzieć­mi nie­trud­no o to.

Pew­ne­go razu zatrzy­ma­li­śmy się w Kari­mun­ja­wie, w hote­lu na rafie. Zero twar­de­go grun­tu pod sto­pa­mi! Dzie­ci zachwy­co­ne! Lata­ły po chy­bo­tli­wych most­kach, wychy­la­jąc się za porę­cze, tak że sto­pa­mi led­wo dosię­ga­li już pod­ło­ża. Każ­da pol­ska mat­ka wie, jak się wte­dy czu­łam…

Wstyd przy­znać, ale kie­dyś nawet uda­ło mi się zgu­bić jed­no z dzie­ci. Nie na dłu­go, ale za to na stat­ku na peł­nym morzu… Jak już odszu­ka­łam syna, chęć zamor­do­wa­nia go mie­sza­ła się u mnie z ulgą tak wiel­ką, jak­bym dowie­dzia­ła się, że o doży­wot­nim zwol­nie­niu z pła­ce­nia podat­ków.

Koniec koń­ców wszyst­kie nasze przy­go­dy koń­czy­ły się jed­nak szczę­śli­wie, a stra­chy odcho­dzi­ły w zapo­mnie­nie lub obra­ca­ły się w aneg­do­ty, z któ­rych teraz może­my się śmiać.

Blog — moje życie

Podró­że i pro­wa­dze­nie blo­ga oraz social media sta­ły się moją codzien­no­ścią. Dla Was i dla nas samych zosta­wiam ślad po tym, co zoba­czy­li­śmy i co prze­ży­li­śmy. Pro­wa­dze­nie każ­dej stro­ny inter­ne­to­wej czy pro­fi­lu na FB jest pra­cą. Przy­jem­ną, ale jed­nak pra­cą. Cza­sem cięż­szą, cza­sem lżej­szą, cza­sem płat­ną, a cza­sem nie. Pisa­nie rela­cji z podró­ży to zada­nie, któ­re zaczy­na się już w chwi­li, gdy obmy­śla­my cel wypra­wy.

Wszyst­ko to, co piszę, o czym opo­wia­dam, zapi­su­ję na bie­żą­co. Myśli rów­nie łatwo wpa­da­ją mi do gło­wy, co ucie­ka­ją razem ze zmę­cze­niem. Jeśli chcę, aby­ście pozna­li nasze pery­pe­tie, zabaw­ne aneg­do­ty, czy cie­ka­we powie­dzon­ka miej­sco­wych, muszę na co dzień pro­wa­dzić dzien­nik. Lubię to, a jak­że! Ale jed­nak po przej­ściu kil­ku kilo­me­trów z cięż­kim ple­ca­kiem, wącha­jąc wyzie­wy masze­ru­ją­cej ze mną spo­co­nej rodzi­ny (no dobra, moje wła­sne tro­chę też…), łapa­nie za zeszyt i dłu­go­pis raczej nie jest tym, o czym naj­bar­dziej marzę.

Podob­nie ma się spra­wa z Paw­łem. Dzię­ki jego czuj­no­ści i uważ­no­ści może­cie oglą­dać cie­ka­we zdję­cia i fil­my. Fil­mi­ki! Te to dopie­ro wyma­ga­ją godzin pra­cy. W pierw­szej kolej­no­ści trze­ba zapla­no­wać, co ma się na nich poja­wić, o czym chce­my Wam opo­wie­dzieć. Potem nale­ży nakło­nić dzie­ci do współ­pra­cy. Kto ma dzie­ci, ten wie, że samo to może trwać w nie­skoń­czo­ność. Póź­niej, w nie­któ­rych przy­pad­kach, do współ­pra­cy trze­ba nakło­nić miej­sco­wych. Po dzie­ciach to pikuś! Jak już to wszyst­ko się uda, jak już Paweł zatar­ga sprzęt w miej­sce prze­zna­cze­nia i mamy goto­we nagra­nia, zaczy­na się pra­ca nad mon­ta­żem. Żmud­ne ślę­cze­nie nad ekra­nem kom­pu­te­ra i skła­da­nie wszyst­kie­go do kupy. Ale to już w domu, po powro­cie.

Choć rela­cję czy­ta się szyb­ko, jesz­cze szyb­ciej oglą­da się fil­my i zdję­cia, ich przy­go­to­wa­nie kosz­tu­je nas wie­le cza­su i wysił­ku.

Tak oto ple­cie się nasze podróż­ni­cze życie- bez sta­bi­li­za­cji, nie­prze­wi­dy­wal­ne i cha­otycz­ne, nie­rzad­ko okra­szo­ne łza­mi zmę­cze­nia i fru­stra­cji. Ale też inspi­ru­ją­ce, otwar­te na moż­li­wo­ści, któ­re sta­wia przed nami świat. Dla nas to życie peł­ną pier­sią, war­te ceny, któ­re za nią pła­ci­my. Czy dla Was było­by takie samo? To już każ­dy z Was musi oce­nić sam 🙂

4.5 2 votes
Artic­le Rating