Tabula rasa- niezapisana tablica. Czy tym właśnie jesteśmy, gdy przychodzimy na świat? W nurcie empiryzmu przekonywano, że człowiek rodzi się jako tabula rasa, a wszelka jego wiedza oraz cechy charakteru budują się poprzez doświadczenie. Dopóki jesteśmy bezdzietni, jest to tylko teoria, jedna z wielu, którymi ludzie próbują uporządkować swój świat. Gdy jednak na świat przychodzą nasze dzieci termin tabula rasa staje się adekwatny dla naszego życia, bo oto mamy realny wpływ na niezapisane karty czyjejś historii.
Czy rodząc się, jesteśmy jak niezapisana tablica?
W historii psychologii zapisał się pewien badacz, który wierzył, że poprzez odpowiednią stymulację każde dziecko można „wychować” na przedstawiciela określonego zawodu. Inaczej powinniśmy postępować chcąc wychować lekarza, inaczej gdy chcemy mieć w domu artystę, a nasze działania będą decydujące. Ja nie do końca zgadzam się z tą teorią. Choć możemy traktować nowo narodzone dziecko jako tabula rasa i wierzyć, że karty jego historii pozostają puste, nie są one u każdego takie same. Dziś wiadomo, że na to kim i jacy będziemy wpływ ma szereg czynników jeszcze przed narodzeniem- geny, leki, odżywianie, emocje i styl życia przyszłej mamy. Dlatego karty, które z każdym dniem będą się zapełniać, nie są dla każdego takie same. Różnią się formatem, odcieniem, strukturą i grubością. Doświadczenia każdego dnia dopiero pod wpływem tych cech zapełnią karty treścią.
Kim będą nasze dzieci i co o tym zadecyduje?
Od kiedy na świat przyszli Pola i Michał, lęk stał się moim najwierniejszym towarzyszem. Boję się o ich zdrowie i bezpieczeństwo. Boję się o swoje zdrowie, bo nie będę mogła troszczyć się o nich, gdy coś mi się stanie. Stale zastanawiam się, czy są szczęśliwi, czy coś ich martwi, czy jakiś problem ich nie przerasta. Każdego dnia myślę o ich przyszłości. Odkąd zostałam mama, stałam się bardzo świadoma tego jak wpływają na nią drobne z pozoru decyzje. Weźmy choćby dietę. Sposobów odżywiania jest niezliczona ilość. Można być wegetarianinem, weganinem, tradycyjnym wszystkożercą, można kupować produkty w marketach lub na straganach, gotować samemu lub wybierać gotowe dania. Od tego jak będziemy się odżywiać w domu rodzinnym zależy nasze zdrowie (teraz i w przyszłości), nawyki żywieniowe i kultura jedzenia. To wszystko z kolei wpływa na kolejne sfery życia.
Następnie otoczenie w którym żyjemy- mieszkanie w bloku, zamknięte osiedle, czy domek jednorodzinny? W mieście czy na wsi? Od tego może zależeć czy nasze dzieci nauczą się obserwować i cenić przyrodę, czy w przyszłości będą szukać kontaktu z nią. Mieszkanie w mieście oznacza ułatwiony dostęp do wydarzeń kulturalnych, co może wpłynąć na przyszłe zainteresowania dzieci. Mieszkanie wśród rówieśników od wczesnych lat przygotowuje do funkcjonowania w grupie, w odosobnieniu- daje większą swobodę i czas na rozwijanie indywidualnych talentów.
Dla większości rodziców oczywisty jest wpływ placówki, czy to przedszkola czy szkoły, na ich dzieci. Ze względu na ilość spędzanego w niej czasu, szkoła staje się dla dzieci punktem odniesienia w stosunku do wielu sytuacji społecznych. Sposoby rozwiązywania problemów wypracowane pod wpływem grupy rówieśników i przewodzącego jej nauczyciela, powiela się w dalszym życiu. Dobry nauczyciel może pomóc dziecku rozwinąć skrzydła i polecieć, podczas gdy zły może na zawsze mu to uniemożliwić.
Oczywiście wszystko to są tylko przykłady, możliwości, które można by mnożyć. Są one być może trochę przeze mnie uproszczone. Wielu ważnych czynników nie wymieniłam. I chociaż żadne doświadczenie nie musi wywołać takiego efektu, którego nie da się zmienić, nie mam wątpliwości, że zmienić osobowość jest o wiele trudniej niż ją budować. Dlatego bardzo dbam o to, by doświadczenia Poli i Michała pomagały im stać się mądrymi, samodzielnymi i szczęśliwymi ludźmi. Razem z mężem rozważaliśmy to również podejmując decyzję o podróżowaniu po świecie.
Tabula rasa zapełniana w podróży
Wielokrotnie pisałam o tym z iloma wyzwaniami mierzy się cała nasza rodzina podczas wielotygodniowych podróży. Część z nich jest szczególnie trudna dla Poli i Michała. Walczą ze zmęczeniem i nudą wielogodzinnych przejazdów lub oczekiwania na lotniskach. Staramy się im to ułatwić, ale też dajemy im szansę na to, by samodzielnie znaleźli sposób na radzenie sobie z trudnymi emocjami, które się wtedy pojawiają. Czasem płaczą, frustrują się, ale w końcu podejmują decyzję- jestem zmęczony, chcę się chwilę zdrzemnąć. Proste słowa, ale mi dają poczucie, że właśnie się czegoś nauczyli. Potrafią rozpoznać przyczynę swojego samopoczucia i zdecydować, co może poprawić im nastrój.
W czasie podróży Pola i Michał muszą też często mierzyć się z wyzwaniami kulinarnymi. Wiadomo, że dzieci często przyzwyczajają się do konkretnych smaków i niejeden rodzic ma problem z urozmaiceniem ich diety. Tymczasem podróżując na przykład po Azji nie jesteśmy w stanie zapewnić bliźniakom dostępu do ich ulubionych polskich potraw. Nie możemy też zabrać w plecaku tyle zapasów, aby wystarczyło ich na całą wyprawę. Chcąc nie chcąc nasze dzieci muszą więc smakować dania lokalnej kuchni. Nieraz przychodzi im to z trudem, ale przełamują niechęć i podejmują wyzwanie. Z każdą próbą coraz śmielej.
Podróżując Pola i Michał ćwiczą ustalanie swoich granic osobistych. W zatłoczonym autobusie, na lotnisku wielokrotnie wszyscy jesteśmy narażeni na bliskość współpasażerów, znacznie większą bliskość niż byśmy sobie życzyli. Dodatkowo dzieci często są zaczepiane przez innych dorosłych. Tym zresztą zachowanie ludzi na całym świecie niewiele się różni, w jakiś niepojęty sposób niektórym wydaje się, że dzieci nie mają takiego prawa do zachowania dystansu jak dorośli. Chociaż trudno jest się z tym mierzyć, Pola i Michał musieli wypracować sobie własne strategie. Obserwując ich wiem, że potrafią odmówić pogawędki, gdy nie mają na to ochoty, albo samodzielnie zainicjować kontakt, gdy czują taką potrzebę. To sprawia, że martwię się o nich trochę mniej.
Kiedy zatrzymujemy się w wioskach czy miasteczkach gdzieś na drugim końcu świata, nasze dzieci lgną do innych dzieci. Brakuje im przyjaciół, którzy zostali w Polsce. Poza tym, nie oszukujmy się, towarzystwo dorosłych na dłuższą metę jest po prostu nudne. Ochoczo więc przyłączają się do napotkanych rówieśników. Tak częste poznawanie nowych kolegów i koleżanek jest dla Poli i Michała doskonałym treningiem umiejętności negocjacji i osiągania kompromisów. Nie ma tu miejsca na utarte ścieżki wypracowane wśród bliskich znajomych. Poprzez takie kontakty moje dzieci uczą się też tolerancji dla odmienności. Choć to dość oczywiste, jest mimo wszystko bardzo ważne. Wierzę, że dzięki temu staną się dorosłymi gotowymi akceptować innych takimi, jakimi są.
Pamiętacie wizyty w rezerwacie białych nosorożców? Albo naszą relację z wulkanu Bromo? http://(https://polaimichalwpodrozy.pl/afryka/azja/wyprawa-na-wulkan-bromo-czyli-jak-nie-dac-sie-oszukac-lokalnej-mafii/).
Możliwość doświadczania na własnej skórze potęgi i różnorodności przyrody jest wspaniałą lekcją dla Poli i Michała. Nie zastąpiłyby im tego żadne, choćby najpiękniejsze filmy przyrodnicze czy barwne relacje innych podróżników. Bezpośredni kontakt z otoczeniem tak odmiennym od rodzimego uczy ich, że niczego nie możemy zakładać z góry, ani oceniać powierzchownie.
Świadome wybory i zbiegi okoliczności
Życie jest serią wyborów, ale życie rodzica jest serią wyborów, za które odpowiedzialność ponoszą także dzieci. Starajmy się więc kierować ich dobrem, ale i wiarą w słuszność naszych przekonań. Podawajmy je w wątpliwość nie z powodu zasłyszanych opinii ciotecznych babć czy życzliwych sąsiadów, ale z powodu wpływu jaki te przekonania mają na nas i na nasze rodziny. Z odwagą i akceptacją podejmujmy wyzwania kolejnych dni, bo choćbyśmy zaplanowali każdą godzinę, nie mamy wpływu na nieprzewidziane okoliczności. Przede wszystkim pamiętajmy jednak, że największy wpływ na puste karty własnych historii mają same dzieci i uszanujmy to, że już w dniu narodzin nie są one tak do końca tabula rasa.