Gdy opowiadamy o naszych podróżach, czy to w szkołach, czy w gronie znajomych, wielokrotnie pojawiają się pytania: „Co z nauką?”, „Czy dzieci mogą na tak długo opuszczać zajęcia?” Są to ważne pytania, które i my stawialiśmy sobie przed podjęciem decyzji o dalekich rodzinnych wyprawach.
ZERÓWKA
Pola i Michał realizują obecnie program zerówki, czyli roczny obowiązek przedszkolny. Od strony prawnej wiąże się to z koniecznością zapisania dziecka do wybranej placówki, prywatnej bądź państwowej. W przeciwieństwie jednak do obowiązku szkolnego, nie ma konieczności zdawania egzaminów, a ilość wymaganych obecności ustalana jest wewnętrznie przez daną placówkę.
Fakt, że nie mamy nad sobą bata w postaci corocznych obowiązkowych testów, nie oznacza jednak, że zaniedbujemy naukę. Zależy nam, aby po powrocie do grupy kolegów i koleżanek, Pola i Michał byli na bieżąco z materiałem. Po to, aby czuli się komfortowo. Ach, no i oczywiście po to, aby wyrośli na mądrych, wykształconych dorosłych ;-). Nauka rusza, więc w podróż razem z nami!
Tak jak przelot samolotem czy rezerwację noclegu, tak i naukę trzeba zaplanować już przed wyjazdem, przynajmniej częściowo. Dlatego zaczynamy od konsultacji z nauczycielką. Dowiadujemy się, jaką partię materiału grupa będzie przerabiać podczas naszej nieobecności, a następnie kserujemy odpowiednie strony z książek i zeszytów ćwiczeń.
Dźwiganie podręczników w wersji oryginalnej być może przyczyniłoby się do pięknej rzeźby mięśni ud, ale z drugiej strony, aż tak nam na tym nie zależy.. 😉 Pamiętamy o zapakowaniu kredek, długopisów, ołówków… Czyli o tym wszystkim, o czym należy pamiętać, kiedy wyrusza się z dziećmi na choćby tak daleką i egzotyczną wyprawę jak jazda PKP z Ochoty na Powiśle.
ODRABIANIE LEKCJI W PODRÓŻY
Tak przygotowani, nie martwimy się o zaległości w nauce. Dbanie o jej kontynuację w podróży wymaga jednak dużo elastyczności nie tylko od nas, ale i od dzieci. Pola i Michał musieli przyzwyczaić się do czytania literek w autobusie i rysowania szlaczków na kamiennej posadzce lub pokładzie statku. Cóż, gdy spryt im dopisuje, zawsze mogą wyjeżdżanie za linie zwalać na wysokie fale 😉 Jak dotąd nie zauważyliśmy, aby taka forma nauki stanowiła problem dla Poli i Michała. Wydaje się, że zaglądając do zadań, czują się trochę, jakby zabrali ze sobą cząstkę znajomego, swojskiego środowiska. A to co nam wydaje się utrudnieniem — brak biurka i własnego pokoju do odrabiania prac — dla nich jest ucieczką od monotonii i nudy. Zwłaszcza, gdy sami mogą wcielić się w rolę nauczycieli. Tak zdarzyło się w Petrze — skalnym mieście w Jordanii. Pola i Michał odpoczywali w chłodzie po długiej wędrówce. Postanowiliśmy wykorzystać tę chwilę na naukę. Dzieci umościły się na zakurzonych poduszkach, wyciągnęły z plecaków kartki z zadaniami i ołówki i skupiły się na pracy. Przez pewien czas przyglądały im się beduińskie dzieci- dziewczynka i chłopiec. Byli chyba w podobnym wieku, co Pola i Michał. Widać było, że mieli ochotę się przyłączyć. Pola wskazała im miejsce obok siebie i razem z bratem wyjaśnili, jak zrobić zadanie. Zanim wyruszyliśmy w dalszą drogę, podzielili się jeszcze z nowymi znajomymi słodyczami. Całe spotkanie odbyło się bez znajomości wspólnego języka. Trudno powiedzieć, kto z nas odczuwał większą satysfakcję: my czy dzieci.

PODROŻE KSZTAŁCĄ
No dobrze, skoro temat odrabiania lekcji mamy już odfajkowany, pozostaje wspomnieć o znanym przez wszystkich frazesie- „podróże kształcą”. Jest to powiedzenie tak prawdziwe, że używamy go, czy raczej nadużywamy, jako oczywistości. Każdy potrafiłby wymienić przynajmniej kilka rzeczy, których możemy nauczyć się w czasie podróży.
1. Najbardziej oczywisty - język obcy. Żaden kurs, choćby najdroższy, żadne zajęcia z native speakerem, nie zastąpią odnajdywania się w prawdziwych sytuacjach życiowych. Bo kiedy nasze dzieci grają w karty i ktoś podejdzie do nich i zapyta, czy może się przyłączyć, to one w jakiś sposób muszą się porozumieć. I im się to udaje. Czasem przypominają sobie jakieś angielskie słówka, czasem używają gestów, ale też często i szybko wyłapują słowa w lokalnym języku. Uczą się od siebie nawzajem. Tu przestroga dla zapobiegawczych rodziców — fotografia domowej toalety na smartphonie, służąca jako pytanie „Przepraszam, gdzie znajdę toaletę?”, nie pomoże w nauce języka. Także tej metody nie polecam;
2. Różnorodność kultur. Nie wychodząc z domu możemy dowiedzieć się wiele o innych kulturach. Mamy do dyspozycji przewodniki, albumy fotografii, książki, programy telewizyjne, internet. Dużo, prawda? Przypomina to jednak trochę zbiór wierszy lub opowiadań. Z nierzadko obszernego dorobku pisarza, ktoś wybiera kilka lub kilkanaście utworów. Jako kryterium może służyć poczytność, temat przewodni, czas w którym powstały. Ale skąd możecie wiedzieć, czy wśród tych pominiętych nie znajdzie się właśnie ten utwór, który wam spodoba się najbardziej? Z podróżowaniem jest podobnie. Nie chcemy, aby Pola i Michał wyrabiali sobie zdanie na podstawie przekazywanej przez kogoś wiedzy. Podróżując, mogą doświadczać kultur odmiennych od naszej, obcować z nimi. W ten sposób uczą się ich znaczenia dla nich samych — dla Poli i dla Michała. Jestem pewna, że gdyby każde z moich dzieci stworzyło album o Azji, znalazły by się w nich zupełnie różne historie.

3. Wielozmysłowe poznawanie świata. Popularny ostatnio termin. W praktyce oznacza po prostu naukę opartą na naszych pięciu zmysłach: wzroku, słuchu, węchu, smaku i dotyku. Oczywiście, nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, żeby uczyć się w ten sposób. Z powodzeniem można to zrobić w domu, w szkole, czy na podwórku. Jednak kto podróżuje, ten wie, że powietrze pachnie inaczej w wilgotnych, zielonych lasach deszczowych, niż wśród rozgrzanych piasków pustyni. Kolor wody w mazurskim jeziorze zupełnie nie przypomina tego, który ma Morze Jawajskie w Indonezji. Podróżując dostarczamy więc naszym zmysłom wrażeń, których we własnych kraju nie doświadczymy.
4. Smaki. Która mama nie chciałaby, żeby jej dzieci chętnie próbowały nowych smaków i zajadały się wszelkimi owocami i warzywami? Dla niektórych wydaje się to niemożliwe do zrealizowania, a każdy posiłek stanowi walkę o każdy kęs marchewki czy buraczka. Okazuje się, że ten problem można rozwiązać bardzo łatwo. Wystarczy, że pozwolimy dzieciom próbować. Od najmłodszego np. konika polnego… Czemu nie? Michałowi bardzo smakował.
CZEGO DOROŚLI UCZĄ SIĘ OD DZIECI

Jako rodzice, dużo myślimy i rozmawiamy o tym, czego nasze dzieci uczą się podczas podróży. Jakie wartości mogą poznać, jak się rozwiną. Podczas naszych podróży zrozumiałam, jak wiele my sami możemy nauczyć się od naszych dzieci. Obserwując Polę i Michała przekonałam się, że do Beduinów można odnosić się tak samo jak do Polaków. Nasze dzieci są za małe, by dzielić świat na kategorie „MY” i „ONI”. Dla nich wciąż wszyscy stoimy na równi. Uprzedzenia i stereotypy nie wtopiły się jeszcze w ich wizję świata. Dzieci nauczyły mnie też dostrzegać wszystko i inspirować się drobiazgami: liść — może stać się parasolem, patyk — ołówkiem. Ogranicza nas tylko wyobraźnia napędzana przyzwyczajeniem. Nauczyli mnie wytrwałości i zaufania. Bo skoro sześcioletnie rodzeństwo potrafi wytrzymać kilkugodzinną podróż nagrzanym, trzęsącym się autobusem, spędzać całe tygodnie bez przyjaciół, ciągle w drodze, żywić się lokalną kuchnią wyrzekając się parówek — to czy ja mogę się poddawać i martwić nieustannie, czy jutro też damy radę? Jesteśmy razem, więc na pewno sobie poradzimy, nawet jeśli czasem będziemy musieli zmieniać plany i dostosowywać się do okoliczności.
Takich lekcji Pola i Michał udzielają nam podczas każdej ze wspólnych wypraw. A kiedy już wrócimy do domu i ładujemy baterie przed kolejną przygodą, przeglądam nasz zeszyt z podróży. Są w nim zdjęcia, zapiski, bilety wstępu, znalezione pióra i rysunki moich dzieci. I wspominając, znów się uczę — ich spojrzenia na świat.